Panowie, ja tak w kwestii rozluznienia pourazowego z szybka historyjka z poczatku tego tyg i zapytanie do was o podobne wrazenia

We wtorek smigalem trase torun-bydgoszcz-torun, a ze sniegu kuj-pom przez + temp. pozbylo sie do zera z przyjemnoscia rozruszalem TT,
w ramach wstepu dodam, ze skasowalem juz kiedys samochod, ale to bylo szybko i nieprawda, czyli historia typu jade, ciach stoje - przygoda rozpoczeta na innym samochodzie, a zakonczona na lampie
moja ostatnia trasa jednak zostala mi w pamieci na dluzsza chwile...
sytuacja dosc klarowna, smigam czytsa trasa bez punktow kontrolno-radarowych bez jakiegos nadmiaru emocji - 140 na liczniku i dluga prosta
przede mna nikt, na przeciwnym pasie kilka tirow,
nagle zza tirow ale w sporej odleglosci na moj pas laduje sie jakas osobowka z cb i smiga na mnie wyprzedzajac tiry...
niby nic nadzwyczajnego czekam, az sie chowa miedzy nimi, a on NIC wali dalej ostro chcac wyminac wszystkie TIRY - co bedzie awykonalne, bo kalkulujac predkosci moja i 2 pasa widze ze nie zmiesci sie przed TIR'ami , daje mu dla zrozumienia dlugimi (byl dzien), ze ma spierd***c bo nie da rady a on ochoczo dalej na mnie, mysle debil, daje 2 raz dlugie i zwalniam, zeby schowal sie miedzy 1 a drugim tirem 2 - mialem jakies 100 km w tym momencie, a on ku**a dalej na mnie!!
brzmi to jak opowiadanie i nie oddaje sytuacji ale calosci trwala rzecz jasna kilka sekund od chwili gdy wbil sie na moj pas by wyprzedzzis tiry,
ostatnia chwila przedstawiala sie tak, ze gosc walil centralnie czolowo na mnie, byl na wysokosci srodka 1 tira, bylo na tyle wasko, ze nie bylo mozliwosci wymanewrowac gladko na 3ciego, skonczylem manewr na klaksonie, w prawie osranych ze strachu gaciach (juz widzialem w oczak czolowke i koniec mojej historii...), odbilem ostro w zwirowe pobocze przy jakis 80 km na impulsie pt. wyle wpieprzyc sie w jakis row i rozwalic samochod niz zlozyc sie w czolowce w zgon na miejscu,
reasumujac, bo jak wiecie srednio u mnie z pisaniem krotkich i zwiezlych postow,
gosc wyjechal na mnie wyprzedzajac, przeliczyl sie okrutnie, zamiast zwolnic i dac nawet w skrajnosci w hamulec jeszcze dziarsko przyspieszal liczac, ze da rade,
a mnie uratowalo tylko to ze na odcinku, w ktorym odbijalem juz z jezdni zwir byl prawie na rowni z asfaltem i opanowalem samochod.
troche mi rece chodzily jak stalem na poboczu, zastanawialem sie, czy sie za nim nie puscic, ale balem sie ze nie opanuje emocji i bedzie o mnie co najmniej w gazetach,
suma sumarum zatrzymalem po zajsciu tira i podpytalem przez cb, czy ktos uprzejmy nie widzial moze zajscia i moze damy rade z jego rejestracja, ale jak mozna przewidziec, nic to nie dalo,
wrocilem do domu i odstawilem moje TT - pierwszy raz autentycznie zrozumialem, ze mozna stracic na trasie zycie nie tylko przez swoja glupote, ale co gorsze prez glupote innych